poniedziałek, 8 maja 2017

Wódz


Nie lubię Piłsudskiego. To on swoimi decyzjami w roku 1020 doprowadził do przyszłej katastrofy II Wojny Światowej. A bolszewicy oferowali wtedy Polsce pokój i korzystne granice na wschodzie. Piłsudski wybrał jednak wojnę z Rosją. Gdyby nie niesubordynacja Stalina, padłaby Warszawa i byłby  "Finis Poloniae". Po tej niby wygranej wojnie (wygrano bitwę, przegrano wojnę) w Rosji tliła się chęć odwetu. Nadarzyła się, gdy Hitler doszedł do władzy. I mieliśmy, to co mieliśmy i mamy to co mamy. Nadal Polska dla Rosji to wróg nr. jeden. To poniżej, to zrymowany skrót całej tej tragicznej historii. Tylko, że kulis tamtych wydarzeń mało kto zna. Jeśli, kto chce, nich gloryfikuje Piłsudskiego, według mnie był on nieszczęściem dla Polski. 


 
      S p o j r z en i e    n a    w o d z a



Po coś wodzu wielbiony zniewolił im dusze,
Mając zasług podziemnych w działaniu potrzebnych.
Czemuś uległ niewczesnej wielkości pokusie,
Na wyprawę młódź wodząc rozkazem niepewną.

Rozkazy  nie przyniosły  pożądanych skutków.
Wróg, co pokusy szeptał  do przyjęcia,
Pokój w drze przynosi  po układach krótkich,
Lecz ty w swojej wielkości nie składałeś chęci.

Rodzic, co w tamtym czasie czekał  razem ludem,
Aż się objawi  z grobu z martwych wstała,
Wzuł żołnierskie chodaki, by nie szczędzić trud.
Wódz poprowadzi i będzie wspaniała.

Idą do grodu, jako król z przed wieków.
Wozem na szynach pozwiedzali miasto.
Takie  zwycięstwo łatwo się upiekło.
Wkrótce  godzina  wybiła dwunasta.

Od stepów, rzeki tętent kopyt leci,
Wichrem przewieje obszary zdobyte.
Nie szczędzą rannych, ni starców, ni dzieci.
Wtargną do miasta kozackim kopytem.

Trzystu młodzieńców bram strzeże uparcie.
To takie nasze polskie Termopile.
Cmentarz  do dzisiaj z orłami na warcie,
Mógłby i rodziciel  leżeć w tej mogile.

Z innych obszarów,  gdzie pas gór skalistych,
W odwecie ruszy chmara do bram miasta.
Stają w obronie dzieci, starcy, wszyscy.
A wódz? Do roli wodza nie dorasta.

Skrywa się, browning ku swej skroni mierzy.
Mocni lek wynajdują w decyzji skuteczny.
Wyznać  tutaj należy  jak najbardziej szczerze,
Wódz  przeciwnika  gest uczyni  niecny.

Rozkazy mu ciążą przez władzę wydane.
Zatrzyma  napory wału ku północy.
Watażka srogi ma swoiste plany.
 Za to wyjdzie z nad rzeki atak niby z procy. 

I to ratunek, waleczni wyruszą
Znad rzeki,  niosąc  odsiecze na wroga.
Wtedy wódz podejmuje  już decyzję słuszną.
U wroga zdrajcę czeka kara sroga.

Bój jest zwycięski, mogło być inaczej.
Rewolucjonista  pokój niósł na tacy.
Nasz wódz pokoju jednak chcieć nie raczył.
Na wschód na wschód, a potem się zobaczy

Co nam zostało, jaka jest spuścizna.
Nadal dwie nacje patrzą na się z kosa.
W ziemi sąsiada tkwi niejedna blizna.
Ślady , co płacze niosą pod niebiosa.

Zawisł  na dziejach ów satrapa zdradny.
Kto mu zawierzył, zgotował sromotę.
Co znali jego zdradę, pod toporem padli.
Władza absolutna była jego mottem.

A nasi spadkobiercy przesławnego wodza,  !!
Własny uczynią zyskane obszary.
Kto im przeciwny, ten karany srodze.
Nie dla wszystkich wywalczone dary

U boku wyrasta klan śmiertelnej grozy,
Wieprzowej bitwy, wojny nie zwycięskiej.
Szykują dla nas wisielcze powrozy.
Czy dało się uniknąć  nam kolejnej klęski?

Wisi cios w powietrzu, idzie czas zagrożeń.
 Uczniowie wodza  pełni tromtadracji.
Woje gromadzą się nam u przedproża.
Nie chcą  posłuchać sojuszników racji.

Z tym, co  przed laty sromotnie zgromiony,
Stanąć  przeciwko nawale zachodniej
 Można. Mocarni nie są jednak skłonni,
Bo ci ze wschodni  mocarnych nie godni.

Dwojgu z sobą po drodze,
Zetrą w pył bękarta.
Dzieło wasze wodze.
Zamknięta jest karta.

Ciebie wynoszą  dziś na postumenty.
Przed laty zgotowałeś nam tę katastrofę.
Dla mnie nie jesteś wielki, ani święty.
Nie jesteś warty także mojej strofy.

niedziela, 30 kwietnia 2017


 Jeszcze nowsze

Nowe okruchy myśli
i odczucia nieradosne.

Zaczarowana  dorożko  wróć

Nie ma dziś dorożek,
Zaczarowanych choć trochę.
O Panie Boże,
A Ildefons je kochał.

Może jedna na Floriańskiej,
Może  na Starym Mieście.
Wehikuł to był pański,
Oko pieścił.

I dorożkarz zaczarowany,
Ze swoim batożkiem.
Czasem pijany
Troszkę.

I  szkapa bywała  zaczarowana.
Dorożka po bruku turkoce.
Po zaułkach drynda do rana
Przez całe noce.

W niej mistrz nad mistrze.
Duchem odwiedza planty,
Gdy powietrze czystsze.
I kwitną amaranty.

Czaruje go dorożka.
Czaruje go dorożkarz .
Czaruje i koń.

O dorożce czytałem poemat
Dawno, dawno temu.
Dzisiaj takich nie ma.
Poeci czemu?

Inne czasy nadeszły.
Ludzie posortowani.
Romantyczna przeszłość.
Odpłynęła z przystani

Niech i mnie przewiozą  dorożką
Choć jeden raz.
Pobujają troszkę,
Gdy przyjdzie  na mnie czas

M o j a  p r z e s ł a n i e
    (w imieniu władz)
Noście swój los z pokorą

Nie pukaj do drzwi, nie łomoc,
Nie licz na moją pomoc.

Nie urodziłoś się, gdzie trzeba,
To i ni masz chleba.

W końcu i ja nieszczęsny.
Bywa, że dzień bezmięsny

W innego wierzysz boga,
To i cię trapi trwoga.

Zabili ci mamę?
Dasz sobie radę same.

Ojcowie miotają  pociski,
Koniec wrogów bliski.

Dostali od nas armaty.
Maja czym sprawić baty.

Wytłuką  niecną zarazę,
Powstanie świat bez skazy.

Przybędzie matek, dziecisków.
Wyrówna się wszystko.

Nie liczcie na nas sieroty.
Mamy swoje kłopoty.

Chorób u nich mnogo,
To i je przywlec mogą.

Dom nasz nie obszerny,
A wy tacy pazerni.

Fora ze dwora.
Los noście z pokorą.

Pomogą wam sąsiadowie.
U nich dostatku mrowie.

O władco nasz jedyny.
Nie wpuść ani kruszyny.

     
 Moje podsumowanie

Nie noszą dziś cylindra.
Melonik już nie w modzie.
Dewizka też nie dynda.
Brak słowa: pan dobrodziej.

Jest całkiem w niepamięci.
Na strychu, gdzieś na belkach.
Nikogo nie ponęci
Tużurek, kamizelka.

Wspominał dziadek z wąsem,
Jakie to były czasy.
Walca w kawiarni pląsał.
Panie były w atłasach

Qui pro quo grał w kawiarni,
Czejanda chór im śpiewał.
Kraj taki był mocarny.
Apokalipsy czas dojrzewał.

W Ziemiańskiej przy golonce
Bawił dowcipem Fiszer.
Wszystkim świeciło słońce.
Nie takie jakie dzisiaj.

A w innym kącie sali
Słonimski  wraz z Tuwimem
Mądre wiersze pisali.
I się raczyli winem.

Nie pluli sobie w twarze,
Choć dużo było złości,
Ludzie, jak dziś się zdarza,
Że zbiera się na mdłości

Aż naszła wielka groza.
Zawiedli  nam wodzowie.
Na szyje nam powroza
Nałożą strony obie.

Powiem to całkiem szczerze.
Trzech panów w dali radzą.
Całkiem znośne  rubieże
Między rzekami dadzą.

Szablami posiekana
Choć była nam ojczyzna,
Jak jedna wielka rana,
Jak jedna wielka blizna,

Trwa, jakoś służy wiernie.
Oby tylko wodzowie
Nie nałożyli cierni
I wolno dyszał człowiek

Nie ma dzisiaj Ziemiańskiej,
Zmarniały obyczaje.
Już nie ma Polski pańskiej.
Jesteśmy lepszym krajem?

Należy jednak orzec:
Niechaj  jest, jaka jest.
Sprawiłeś Panie Boże
Powtórny Polski chrzest.







środa, 26 kwietnia 2017

Pamięć



Słowo o pamięci

Jak ożywić papier,
Gdy kuleje pamięć?
Nie wojowałem,
Bom tylko był gapiem.
Tamten czas dla mnie
Czasem jest przejrzałym,
Utkwił w zakamarkach
Nielicznego świadka.
Zastyga w literach,
Na bibliotek barkach.
To ślad jest ostatni,
Co pamięć zawiera.
Zbutwieje na kartach?

Ni dzieci ni wnuki,
Tabula raza.
Niechętni nauki,
Przeszłość przeszkadza.
Przeszłość daleka,
Przeszłość nie wróci.
Pamięć kaleka
Strachu nie budzi.
A we mnie trwa
Ten czas z przed laty.
I w uszach gra
Wystrzał z armatni.
A we mnie drzemie,
Za polskie słowo,
Krzyk i i cios w ciemię.
Smutek grobowy,
Rózgami chłosta
I  zbira w czerni
Złowroga postać
Tkwi w głębi cierniem.

Bólem tkwią w głębi
Skrzywione sądy.
Droga nie tędy
W dal czasu drążyć.
Zamilkłe swary
Podnosić z prochów?
Diabelskie dary
Dobywać z lochów
Historii ciemnej?
Czasów kalekich?

O nasi bliscy,
Kość z kości naszej,
Z ciepłej kołyski,
Nie czasów strasznych,
W naszej pamięci,
Więdnącym krzewie,
Tam jest największej
Prawdy zarzewie.
Nie jest w słów toku,                       
Pochodach klęski,
Mgielnym obłoku
Słowach  niemęskich.
Rautach krzyżowych,
W nie boskich celach,
Tańcach nagrobnych,
Nieszczęsnym kościele.

Pamięć ubywa
Waz z pokoleniem.
Luka dotkliwa
Kładzie się cieniem.
Na obcych drogach,
W stepach i chaszczach,
Czai się sroga
Zaprzeszłość nasza.
Czai w kominach,
Co już nie dymią,
Czas ich przeminął.
Na wieczność słyną.

Rozsiał popioły
Mistrz od palenisk,
Nam nadal wołać:
Niech tych, co w ziemi,
Zielonych stepów,
Pod lasów pniami,
W zimnych wertepach,
Grobów darniami
Pamięć trwa święta.
Czy padli z cudzej,
Czy ręki własnej,
My dla nich słudzy.
I nie ma zgasnąć
Pamięć o nikim,
Co zapomniany
I na pomnikach.

Nie są mogiły,
Choć są bolesne,
Aby raziły
Braci współczesnych.
Nie postumenty
Ani ołtarze,
Ni grób najświętszy,
Win nie wymaże.
Dziadów to dzieło,
Nie ich potomnych.
Było -  minęło.
Nie czas wypomnień.







czwartek, 23 marca 2017

Rymy wieczorne

Październik 2016
Nowe rymy pisane w coraz większym pospiechu, a więc i coraz mniej poprawne, o coraz bardziej zagmatwanej, nieaktualnej lub marginalnej treści, czy wręcz "nikiforowe", układane dla wypełnienie jakąś myślą naczynia duszy, jak pusty puchar niedojrzałym winem, z nadzieją dotarcia z tymi refleksjami do tego i tych, którzy są  coraz bardziej daleko. Może jest w tym ręka kogoś tym zainteresowanego?
Być może któremuś  z wrażliwych internautów, te osobiste, układanki, jeśli je zechce zaakceptować, uruchomią ich własne duchowe, rozterki? 
 
          M o j e   t w a r z e

Wszystkim zapewne taka rzecz się zdarza
Że nosi w sobie wielu ludzkich twarzy

Pierwsza jest twarzą o madonny rysach
Ja ją pamiętam przez lata do dzisiaj

Jak mi nuciła kołysankę  tkliwą
I odchodziła w krainę szczęśliwą

I starowiny com odwiedzał chłopcem
Twarz tę pamiętam najpewniej najmocniej

Dziecko dość wcześnie zapała miłością
W głowie mi nadal pewna twarz wciąż gości

Nie dane było uszczknąć z nią ni słowa
Był tylko uśmiech to szczęścia połowa

Niechaj i taką tutaj twarz wysławię
Tę co świeciła mi na szkolnej ławie

Od tej z obrazka z starej fotografii
Do dziś oderwać wzroku nie potrafię

I tkwią mi rysy twarzy z rzeźby greckiej
Każdy powinien znać  tę twarz koniecznie

I ta z obrazu z tajemnym uśmiechem
Jej nie pamiętać jest prawdziwym grzechem

W głębinie noszę bólem ukwieconą
Tej  co nie chciała stać się moją żoną

I pani co mię wiedzą obdarzała
Jej słowa tkwią mi w głowie niby skała

Wreszcie pewną podziwiam twarz co dzień
By ją oglądać stałem się jej godzien

Lecz tą jedyną tę od urodzenia
Nigdy na inna w pamięci nie zmienię

I będę nosił  obraz Twojej  twarzy
Na zawsze  dobry Bóg  mnie ją obdarzył

Lecz się zdarzają i takie oblicza
Pod ich powierzchnią druga tajemnicza

Potrzeba czynów i potrzeba laty
By drugie poznać na powolne raty

  Pierwsza zima wolności

W zamierzchłych latach
Młodości
Nie wypadało na desce spać
 Najprościej
Słoma i siennik
W warsztacie
Na ścianach szać
Nieprzyjemna
On
Towarzysz sołdek *
Ja
Się kształcę
We dnie i
Pod kołdrą
On ma palce
We farbach
Póki nie spłynie
Płyń po morzach i oceanach
I tak aż przez zimę
Uczeń z  malarzem
Zgięci pod kołdrą
Nikt z nas nie zamarzł
Mieszkali razem

*Sołdek - nazwa pierwszego
  statku zbudowanego  w  Polsce

 Tam mógł być raj

W Gdańsku
Na ulicy Wałowej
Kto cię pamięta
Prozaiczna ulico
Ulica zagubiona
Do dziś mnie zachwyca
Do dziś mnie uwiera
Ani nie piękna
Ta pierwsza moja ulica
Kto pamięta
Niewielu
Tylko ja
I może dwóch
I  może jedna
Zmurszała
I ty przyjacielu?
O znaczącym nazwisku
Jedynym wśród wielu
Tak nam było blisko
A  ty niedostępna
Ty nieuchwycona
Pamięć po cię piękna
Wciąż nie  zagubiona
Tam skrzywione losy
Spłonęły na stosie

  M y ś l i c i e l

Siedzi na postumencie
Obmywany deszczem
Mrozami  skuwany
Palony słońcem
Skrywa twarz
Nie zajrzę mu w oczy
Opuszczone w nicość
A myśli kłąb
Tkwi w twardym brązie
A myśli ogrom
Wielki jak kosmos
Co czynisz bracie
Co czynisz bratu
Troska poety
Znak bramy piekieł?
I ból mój w głębi
Pod twardym czołem
Mój ból tożsamy
Twój nad losami
Mój ból prywatny
Cierpieć mi przyszło
U śnięcia progu
Progu rannego
W czasy zimowe
I późne zmierzchy
Po słów zakazie
Cichym rabunku
Szalbierskim dziele
Pozostał tylko
Myślowy granit
Podpieram głowę
Pięścią żylastą
Jak ty w zadumie
Jak ty skamieniały
Ty świadczyć będziesz
Przez pokolenia
Myślą tajemną
Nieodgadnioną
A mój dylemat
Nie warty wiersza
Nie wart metalu
Gdy  będę próchnem
Zejdzie w podziemie
Nad którym dumasz
Pilnując bramy
Dla wielu z nas
Francuski mężu
Masz we mnie brata

  D w i e   p e r ł y

Tam były piękne mury 
I na nich malowidła
Bomby spadały  góry
Tego nikt nie przewidział
Mieszczanie drżeli
Pod kołdrami  z pierza
Na morzu uciekinierzy
Ci szczęścia też nie mieli
Gdy pocisk uderzy
Pewnie szepcą pacierze
Pytam:
Mury zburzono  po  co
Poszła  o nie wojna
Armada spada nocą
Wsi wesoła  wsi spokojna
Północna zmiana
Katedra traci dach
Nie wrócą w gruzowiska
Co potonęli w snach
Dramaty  oba blisko
A mury zieją zieją
 Wiatr wieje bez nadzi
W bryzie fala unosi
Z pod wody dzieci głosy
W to puste rumowisko
To w darze dla nas wszystko

O ludzie od kielni
O ludzie od pędzla
Kładli cegły dzielnie
Nie bali się nędzy
To nie nasze miasto
Mało naszej mowy
 Teraz nam wyrasta
Polska odbudowa
Po coś przyjacielu
Poturbował łuki
Murów jednak  wiele
Choć sie gnieżdżą kruki
Na złość tobie "bracie"
Mury znów zaświecą
Piekło w domu da ci
Popiół z pieca    

Nie lepsi przyrodni
Wtarte w ziemię perły
 Bo odwetu godni
Za rabunki w świecie
Przetopione berła
Zwinger w ziemię zmiećcie
Za dzwon zdjęty z wierzy
Nad krajami swądy
Miliony żołnierzy
Między sobą błądzi
Na skraju pokoju
Bagnety wyszczerzy
Może im zagłada
Przenicuję sądy
Cios ostatni zada
Więcej nie pobłądzą

M i l c z e n i e
         
Nie dotknąłem twoich dłoni
A były tak blisko
Nie spojrzałem  w twoje oczy
Były samotne w samotności
 Nie byłem przy tobie
W chwilach najważniejszych
Wkradła się zapora
Milczenie bywa twarde

Słów było niewiele
Od czasu do czasu
Ani w niedzielę
Ani przy obiedzie
Mrok tkwił w świetle lamy
Zdmuchnął ją bieg rzeczy
Słowa były skąpe
Nie te co brzmieć miały
Los rozdzielił biegi
Każdy biegł oddzielnie
To zabrakło wiązki
Zbrakło bliskich zdań
Pozostały smutki
Narodził się żal
Taki nam zrządzili
Bogiń mrocznych złości
Tkwił gdzieś w głębi
Brak odważnych chęci
Czas nam dusze zziębił
Zgasił głos miłości

 P i s a n i e    w i e r s z y

Wiersze piszą się we śnie
By dzień był ciekawszy
Szum traw będzie śpiewny
I myśli radosne
Wiersze piszą w pociągu
Gdy las w okna patrzy
A  z naprzeciw pasażer
Drzemkę ucina
Takie podróże kształcą
Perony bywają weselsze
I koniec podróży
Nadchodzi niespodzianie

Wiersze piszą gdziekolwiek
Poeci zawodowi
Bo płynie natchnienie
A warsztat poetycki
Maja wyrobiony
Takiemu wydrukują
Nawet wiersz bez sensu

Wiersze pisze się nocą
By nikt ich nie słyszał
Nawet żona
Co jest podejrzliwa
Gdy mąż oddycha zbyt cicho

 Epitafium na śmierć gołębicy

Szepcę i wyciągam dłonie,
Może do spojrzenia cię ku mnie skłonię.

Siedzisz bez ruchu pośród trawy.
Może towarzysz cię pozostawił?

Noce przesypiasz na konarze,
 Samotny gołąb, to się nie zdarza.

Nie  pogardź szczyptą pokarmu
Ni płynem, bo jest dzień skwarny.

Gdzie się podziała gołębica?
Od dzisiaj już nie zachwyca.

Martwa spoczywa u płota.
Usnęła. Śmierć lepsza a nie tęsknota.

Pisze jej epitafium.
Najlepiej jak potrafię.